Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyłudzić, mogą mu przejść koło nosa, nic więc dziwnego, \e jest taki zdeterminowany.
- Kraytonie! - Galen powtórzył swój rozdzierający okrzyk i dał znak publiczności, by
go wsparła w tym błagalnym wołaniu.
- Kraytonie! Kraytonie! - odezwały się pojedyncze głosy, do których zaczęły dołączać
kolejne.
Wśród ogólnego wołania Galen powrócił do rytuału gromadzenia mocy.
- Bezbłędnie panuje nad publicznością - pochwalił Lucian, obserwując ludzi
desperacko wzywających Kraytona. Byli tak omotani przez oszusta, \e nie chcieli wierzyć w
to, co widzą na własne oczy. Chcieli poznać prawdę o przyczynie niepowodzenia, ale byli
święcie przekonani, \e zna ją jedynie Krayton.
- To najzabawniejszy seans, w jakim brałam udział - stwierdziła rozbawiona
Philomena.
Ariana milczała. Dookoła niej trwało gorączkowe gromadzenie tak zwanej  energii",
niezbędnej do tego, by Krayton mógł się wreszcie objawić gawiedzi. Ariana była coraz
bardziej spięta. Narastało w niej poczucie zagro\enia.
- Uwa\aj, co się zaraz będzie działo! - syknął Lucian.
- Co? Powiedz mi - jęknęła, czując, \e ma ju\ dość niespodzianek.
- Zaraz zobaczysz. Panie i panowie, a oto gwózdz programu! - ironizował.
Nagle nastąpiło głośne wyładowanie i ponad głowami widzów przeleciał elektryczny
Å‚uk.
- Generator zostawiłem w spokoju - wyjaśnił.
- Rozumiem - odparła cienko.
Galen, nie zra\ony wcześniejszymi niepowodzeniami, zaczął wzywać Kraytona.
Publiczność wtórowała mu, błagając kosmitę, by łaskawie zechciał im się objawić. Philomena
bawiła się w najlepsze groteskową sytuacją, Ariana ze zdenerwowania miała ochotę wejść
pod krzesło, Lucian zaś rozparł się wygodnie i czekał, a\ Galen prze\yje swoją chwilę
prawdy.
Spod sufitu spłynęły światła, które miały imitować barwy odległej planety, i po chwili
oczom zebranych ukazała się twarz Kraytona.
Niektórzy z obecnych nie wytrzymali napięcia i zaczęli piszczeć i krzyczeć. Ariana z
całej siły wbiła paznokcie w rękę Luciana.
Nagle tajemniczy Krayton zleciał z góry prosto na oniemiałych łudzi.
Wybuchła panika. Jakaś przytomna osoba siedząca w ostatnim rzędzie po omacku
odnalazła włącznik. Nim minęły dwie sekundy, wszystko stało się jasne.
Plastikowa maska imitująca twarz przybysza z innej galaktyki le\ała na fotelach, z
których w popłochu uciekli widzowie. Nie było \adnych wątpliwości, \e nieziemskie oblicze
kosmity jest wytworem ludzkich rąk i jak najbardziej ziemskiej inteligencji. Twarz, która
jeszcze przed chwilą budziła zachwyt i grozę, okazała się kawałkiem umiejętnie
pomalowanego plastiku, z którego zwisały porwane kable.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę nieszczęsnego Kraytona, a po sali przetoczył się
zduszony jęk zawodu i bezsilnej złości. Zgromadzeni ludzie byli w cię\kim szoku.
Ciotka Philomena, która potrafiła odnalezć się w ka\dej sytuacji, i tym razem
wykazała się refleksem. Wstała i prostując się dostojnie, oznajmiła mocnym głosem:
- Có\, wygląda na to, \e daliśmy zrobić z siebie idiotów. Dzięki Bogu są jeszcze na
tym świecie uczciwi iluzjoniści, którzy chętnie pomogą zdemaskować takich szarlatanów jak
Galen. Coś mi się zdaje, \e gdyby nie człowiek, który niebawem zostanie mę\em mojej
siostrzenicy, wszyscy stracilibyśmy sporo pieniędzy.
Jak na komendę wszystkie głowy odwróciły się w stronę sceny, na której nie było ani
\ywego ducha. W obliczu zaistniałych faktów Fletcher Galen zdecydował się zakończyć
karierę akumulatora gromadzącego energię dla Kraytona i pospiesznie opuścił swe
sanktuarium.
- Chodz! - Lucian wstał z miejsca i pociągnął za sobą Arianę. - Znikamy stąd. Koniec
przedstawienia.
W pełnym świetle tajemnicza mroczna sala okazała się niczym więcej jak małą salką
teatralną. Przepychając się w stronę wyjścia, Ariana trwo\liwie rozglądała się na boki. Było
ju\ po wszystkim, więc powinna odetchnąć z ulgą. Tymczasem ona wcale nie czulą się
bezpieczna. Wręcz przeciwnie, jej niepokój stale narastał.
- Odprowadzimy cię do samochodu, Philomeno - mówił tymczasem Lucian - i za parę
minut spotkamy siÄ™ w pensjonacie.
- Ale\ to były emocje! - cieszyła się ciotka, gdy wraz z pozostałymi uczestnikami
feralnego seansu opuszczali teren posiadłości.
O dziwo, po drodze nie spotkali ani jednej zakapturzonej postaci.
- Galen nie jest w ciemię bity i dobrze wie, \e gdy grunt zaczyna mu się palić pod
stopami, nie ma co się bawić w czary - mary, tylko trzeba naprawdę znikać - stwierdził
Lucian, rozglądając się po dziedzińcu. - Pewnie ju\ nigdy go nie zobaczymy. Ciekawe, gdzie
się objawi następnym razem?
- Nie wiem jak inni, ale ja mu tego nie daruję i choćby dla zasady zawiadomię policję
- powiedziała twardo Philomena.
- Zrób to, ale nie licz, \e policja go złapie - uprzedził ją Lucian, pomagając jej wsiąść
do samochodu.
- Dałeś dziś niezłe przedstawienie, mój drogi - pochwaliła go, wychylając się przez
okno. - To będzie ciekawe doświadczenie mieć w rodzinie kogoś takiego jak ty.
- Ciociu, naprawdę wolałabym, \eby ciocia nie opowiadała takich rzeczy - syknęła
Ariana, którą denerwowały aluzje ciotki. Odkąd przyjechali do pensjonatu, Philomena
bezustannie wspominała o ich rychłym ślubie.
- Ale\ kochanie! - Philomena uśmiechnęła się rozbrajająco, robiąc przy tym taką minę,
jakby chciała powiedzieć, \e ona i tak wie swoje.
- Lucian i ja wcale nie myślimy o ślubie, ciociu - wyjaśniła Ariana. - Mamy romans.
Jak widzisz, wzięłam sobie do serca twoje rady. A teraz ju\ jedz, tylko ostro\nie. Niedługo się
spotkamy.
Philomena zerknęła na Luciana, który stał z boku i miał wyjątkowo pochmurną minę,
po czym ze stoickim spokojem wzruszyła ramionami.
- Do zobaczenia, moi kochani. A tobie, Lucianie, dziękuję za wyjątkowo zajmujący
wieczór.
Bez słowa skinął głową, a potem obserwował, jak mercedes Philomeny dołącza do
kolumny samochodów pośpiesznie opuszczających teren posiadłości.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam dość wra\eń na dziś - oznajmił, biorąc Arianę za rękę i
prowadząc ją przez opustoszały parking w stronę jaguara.
- Przyznam, \e jestem pod wra\eniem tego, co udało ci się zrobić - powiedziała z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates