Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie bałaś się, że skaleczysz sobie nogę, przechodząc na wyspę? -
dopytywał się. - Przecież nic nie widziałaś.
- Pewnie, że się bałam - przyznała. - Na szczęście nic mi się nie stało,
poza tym, że wyszłam na brzeg mokrzusieńka.
- A potem musiałaś się jeszcze dostać do namiotu...
- Owszem, jeszcze jakieś dziesięć minut drogi w całkowitych
ciemnościach. Gdybyś nie zachowywał się tak protekcjonalnie w stosunku
do mnie, na pewno pokazałabym ci moje obozowisko.
- Nie rozumiem. - Zmarszczył brwi.
- Miałam zamiar zaprosić cię do siebie, ale zacząłeś mnie traktować jak
małą, kapryśną dziewczynkę, która nie potrafi rozróżnić, która rączka jest
lewa, a która prawa.
Nagle Haze uśmiechnął się triumfalnie. Co ja takiego powiedziałam,
zastanowiła się Lori.
- Jak cudownie byłoby móc spać pod gołym niebem - zacytował jej
własne słowa. - Czyżbyś w ten sposób próbowała mnie zaprosić do siebie?
W tym momencie Lori zrozumiała, że sama zastawiła na siebie pułapkę.
Tak się rozkoszowała swym triumfem, iż nie dostrzegła, że w ten sposób
odkryła przed nim swe karty. Haze był zbyt inteligentny, by nie zrozumieć
- znaczenia tej pozornie niewinnej propozycji.
- Och, to pewnie szampan chwilowo zaszumiał mi w głowie -
stwierdziła pozornie beztroskim tonem.
- Powiedz mi prawdę, czemu wtedy uciekłaś? - Nie dal się zwieść jej
nonszalanckiej uwadze.
Och, trzeba było trzymać buzię na kłódkę, skarciła się w duchu. Przecież
uwierzył w jej argumenty o przedkładaniu interesów nad przyjemności,
wyobraził ją sobie, jak odchodzi do swego apartamentu i trzezwo
opracowuje plan wykorzystania jego osoby do własnych celów. A teraz?
Musiałby być kompletnie ślepy, aby nie zauważyć, że ryzykowna
przeprawa przez wodę tylko przy słabym świetle latarki, a potem
przedzieranie się przez gęste krzaki noszą wszelkie znamiona panicznej
ucieczki.
Lori nie miała pojęcia, jak powinna się zachować. Haze chciał mieć z
nią tylko romans i nic więcej. Ona natomiast przestała być czegokolwiek
pewna w swym życiu i coraz bardziej podejrzewała, iż w głębi serca
pragnie czegoś więcej... By dać sobie jeszcze czas na udzielenie
odpowiedzi, jednym haustem opróżniła kieliszek.
- Lauro, kochanie, naprawdę już ci wystarczy - upomniał ją Haze,
wyjmując jej z dłoni kieliszek.
ROZDZIAA ÓSMY
Nie powiedział tego głośno, ale stojący nieopodal Clark Tate usłyszał.
Uśmiechnął się z aprobatą, widząc, że ktoś wreszcie upomniał jego
denerwująco niezależną bratanicę. Lori dostrzegła jego zadowoloną minę i
krew zawrzała jej w żyłach. Wyrwała się Haze'owi i bez słowa, rzuciwszy
mu tylko wściekłe spojrzenie, odeszła. Gdy po kilku minutach powróciła
w to miejsce, aby mu oznajmić, że wychodzi, nie zastała go tam.
- Nie możesz sama jechać do domu w tym stanie - zdecydował Carson,
kiedy podeszła, by się pożegnać.
- Na litość boską - warknęła. - Jeśli jeszcze jeden zadufany w sobie facet
powie mi, co mogę, a czego nie, zacznę krzyczeć.
- Pozwól w takim razie, żebyśmy ci wezwali taksówkę -odezwała się
Fairlie, a w jej głosie słychać było niepokój.
- Mam przy sobie telefon - odparła Lori głośno i wyraznie. - Od lat już
zamawiam sobie taksówki, więc wiem, jak to się robi. Czemu nagle
zaczęliście mnie traktować, jakbym nie umiała wykonać podstawowych
czynności?
Nie czekając na odp że ktoś wreszcie upomniał jego
denerwująco niezależną bratanicę. Lori dostrzegła jego zadowoloną minę i
krew zawrzała jej w żyłach. Wyrwała się Haze'owi i bez słowa, rzuciwszy
mu tylko wściekłe spojrzenie, odeszła. Gdy po kilku minutach powróciła
w to miejsce, aby mu oznajmić, że wychodzi, nie zastała go tam.
- Nie możesz sama jechać do domu w tym stanie - zdecydował Carson,
kiedy podeszła, by się pożegnać.
- Na litość boską - warknęła. - Jeśli jeszcze jeden zadufany w sobie facet
powie mi, co mogę, a czego nie, zacznę krzyczeć.
- Pozwól w takim razie, żebyśmy ci wezwali taksówkę -odezwała się
Fairlie, a w jej głosie słychać było niepokój.
- Mam przy sobie telefon - odparła Lori głośno i wyraznie. - Od lat już
zamawiam sobie taksówki, więc wiem, jak to się robi. Czemu nagle
zaczęliście mnie traktować, jakbym nie umiała wykonać podstawowych
czynności?
Nie czekając na odpowiedz, odwróciła się na pięcie i wyszła. Wiał
chłodny wiatr, a na domiar złego siąpił nieprzyjemny deszcz. Taka aura na
pewno nie sprzyjała polepszeniu nastroju, toteż gdy Lori ujrzała
zwalistego chłopaka, szarpiącego zapłakaną dziewczynę, nawet nie
zastanawiała się, czy to najlepsze posunięcie, tylko podeszła do nich
szybko.
- Wszystko w porządku? - zwróciła się do ciemnowłosej dziewczyny,
która wyglądała najwyżej na siedemnaście lat.
Mężczyzna odwrócił się i popatrzył na nią groznie, ale nie zrobiło to na
niej żadnego wrażenia. Tego dnia miała już stanowczo dość facetów.
- Spadaj! - burknÄ…Å‚.
- Czy ten człowiek cię napastował? - ciągnęła, ignorując go zupełnie.
- Powiedziałem: spadaj! - wrzasnął chłopak z wściekłością.
- Nie mówiłam do ciebie, ale do tej dziewczyny - odparła spokojnie
Lori.
- Ale ona nie chce z tobą gadać, więc spływaj!
- Mam tu telefon - poinformowała dziewczynę, wyjmując aparat z torby.
- Czy chcesz, żebym wezwała policję?
Mężczyzna puścił ramię nastolatki i postąpił krok w kierunku Lori.
- Mam już dosyć tych głupich bab - wycedził przez zaciśnięte zęby,
chwytajÄ…c Lori za nadgarstek. - Najpierw jej matka, a teraz ty! Dawaj mi
ten telefon! - Chciał jej go wyrwać, ale ona była szybsza. Jej zaciśnięta
pięść z całym impetem wylądowała na jego ramieniu. Mężczyzna aż zawył
z bólu.
Od tego momentu wydarzenia potoczyły się w błyskawicznym tempie.
Podjechała taksówka. Dziewczyna zaklęła brzydko i zaczęła okładać Lori
pięściami, a potem szarpać za włosy. Lori krzyknęła z bólu i zachwiała się,
upuszczając telefon. Kiedy się pochyliła, by go odnalezć, pośliznęła się na
mokrym chodniku i upadła. Dziewczyna kopnęła ją z całej siły w kostkę.
- To cię oduczy wtykania nosa w nie swoje sprawy! - warknęła ze
złością.
- Ależ drogie panie - odezwał się jeszcze jeden głos. - Czy warto o niego
walczyć?
Lori, leżąc na chodniku, podniosła głowę i ujrzała dwóch policjantów.
Przyjechali radiowozem, który ona wzięła za taksówkę.
- Dzięki Bogu - jęknęła z ulgą.
Jednak jej radość okazała się przedwczesna, gdyż policjanci nie chcieli
wierzyć zapewnieniom o jej niewinności i kazali wsiadać do radiowozu
wraz z dwójką napastników.
- Popełniacie panowie duży błąd - powiedziała chłodno. -Chyba widać,
że nie należę do kobiet, które lubią wdawać się w bójki na ulicach.
- Tak, akurat - mruknął jeden z policjantów, patrząc na jej mokre,
zabłocone ubranie i potargane włosy.
W radiowozie Lori nie odezwała się ani słowem, natomiast tamci dwoje
nie przestawali obwiniać jedno drugiego aż do momentu, kiedy
przypomnieli sobie, że mają wspólnego wroga i oskarżyli o wszystko Lori.
Ona sama obiecała sobie, że gdy tylko znajdą się na posterunku,, pokaże
im swój dowód osobisty i tym sposobem rozwiąże całą sprawę. Przeproszą
ją za pomówienie, poczęstują kawą i odwiozą do domu.
Jednak stało się inaczej, ponieważ kiedy tylko przekroczyli próg
posterunku, Lori rozpoznała reportera, który kręcił się tam w
poszukiwaniu tematu na ciekawy artykuł. Już sobie wyobraziła te
obrazliwe nagłówki w porannych gazetach. Pani dyrektor Tate w
więzieniu. Skandal w zarządzie Tate Corporation. Chybaby umarła ze
wstydu.
Nie chcąc zostać rozpoznana przez dziennikarza, spuściła nisko głowę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates