|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chronologicznie. Na wierzchu znalazła się kartoteka Nodelmana. - Mam nadzieję, że łatwy dostęp do bakterii chorobotwórczych nie utwierdza cię w tych twoich paranoicznych podejrzeniach. Moim zdaniem nie stanowi to pozytywnego dowodu dla teorii o spisku - stwierdził Chet. - Umm hmm - mruknął Jack. Zaczął już studiować otrzymane dokumenty. Postanowił je najpierw szybko przeczytać. Następnie dopiero wróci do początku i wszystko zbada dokładnie, detal po detalu. Szukał, czy cztery badane przypadki można by w jakikolwiek sposób połączyć ze sobą. Przekonałby wszystkich, że nie przypadek rządził rozwojem wypadków. Chet i George widząc, iż Jack jest pochłonięty pracą, wrócili do przerwanej rozmowy. Piętnaście minut pózniej George wstał i wyszedł. Gdy tylko zostali sami, Chet wstał podszedł do drzwi i zamknął je. - Jakąś chwilę temu dzwoniła do mnie Colleen - oznajmił. - Cieszę się razem z tobą - odpowiedział Jack, próbując się skoncentrować na kartotekach. - Powiedziała, co zaszło w agencji. Myślę, że to śmierdzi. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby jeden dział firmy niszczył inny. To nie ma sensu. Jack podniósł wzrok znad dokumentów. - Mentalność biznesmenów. %7łądza władzy jest najsilniejszą motywacją. Chet usiadł. - Colleen powiedziała również, że poddałeś Teresie znakomity pomysł na nową kampanię reklamową. - Nie przypominaj. - Znowu skupił uwagę na kartach chorych. - Nie chcę być częścią tej sprawy. Nie rozumiem, dlaczego mnie o to prosiła. Przecież wie, co sądzę o reklamach w medycynie. - Powiedziała także, że ty i Teresa nawiązaliście ze sobą kontakt. - Naprawdę? - Powiedziała, że nawet zwierzaliście się sobie. Myślę, że pasujecie do siebie. - A podała jakieś szczegóły? - zapytał Jack. - Nie odniosłem takiego wrażenia. - Dzięki Bogu! - westchnął z ulgą Jack. Kiedy zamiast odpowiedzi na kolejne kilka pytań Chet usłyszał tylko nieartykułowane mruknięcia, uznał, że Jack znowu pogrążył się w lekturze, więc dał spokój i zabrał się do swojej pracy. Przed siedemnastą trzydzieści Chet mógł ogłosić fajrant. Wstał i głośno się przeciągnął, mając nadzieję, że Jack odpowie tym samym. Tak się nie stało. Przez ostatnią godzinę nie ruszył się nawet, nie licząc przewracania stron i robienia notatek. Chet zdjął kurtkę z uchwytu górnej szuflady szafy z dokumentami i kilkakrotnie chrząknął. Ciągle bez odpowiedzi. Wreszcie postanowił się odezwać. - Hej, stary. Jak długo zamierzasz jeszcze tkwić w tej robocie? - Aż ją skończę - odpowiedział zapytany, nie podnosząc wzroku. - Umówiłem się na krótkie spotkanie z Colleen. Na szóstą. Interesuje cię to? Możliwe, że Teresa też przyjdzie. Zdaje się, że planują pracować przez całą noc. - Zostaję tu. Bawcie się dobrze. Pozdrów je ode mnie. Chet wzruszył ramionami, włożył kurtkę i wyszedł. Jack już dwa razy prześledził informacje zawarte w kartotekach. Jak dotąd jedynym podobieństwem w czterech przypadkach było to, że u wszystkich symptomy śmiertelnej choroby rozwinęły się po przyjęciu do szpitala. Wszystkich przyjęto z powodu dolegliwości wywołanych inną chorobą. Ale gdy podszedł do problemu zgodnie z definicją, jedynie przypadek Nodelmana można było uznać za chorobę szpitalną. W pozostałych objawy zaczęły występować przed upływem czterdziestu ośmiu godzin po przyjęciu. Jedynym innym podobieństwem było to, wcześniej już odkryte, że zmarłych wielokrotnie hospitalizowano i dlatego z ekonomicznego punktu widzenia nie byli pożądanymi pacjentami dla kompanii pobierającej od każdego taką samą kwotę ubezpieczenia. Oprócz tego niczego nowego nie znalazł. Wiek ofiar znacznie się różnił - od dwudziestu ośmiu do sześćdziesięciu trzech lat. Dwoje leżało na oddziale wewnętrznym, jedna osoba na ginekologii i jedna na ortopedii. Nie zażywali tych samych leków. Podłączeni byli do kroplówki. Pod względem socjalnym także się różnili - od klasy niższej do górnej warstwy klasy średniej, nic nie wskazywało, by znali się nawzajem. W skład tej grupy wchodziła kobieta i trzech mężczyzn. Różnili się także grupą krwi. Jack rzucił długopis na biurko, rozparł się na krześle i spojrzał w sufit. Nie wiedział, czego powinien oczekiwać po lekturze kartotek, ale też jak dotąd niczego się nie dowiedział. - Puk, puk - zabrzmiał czyjś głos. Odwrócił się i ujrzał w drzwiach Lamie. - Widzę, że wycofałeś się z najazdu na General. - Nie sądzę, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, przynajmniej dopóki tu nie wróciłem - odparł. - Rozumiem, co masz na myśli. Plotka niosła, że Bingham był wściekły. - Szczęśliwy w każdym razie nie był, ale udało mi się przejść przez to. - Boisz się tych, którzy cię napadli? - Owszem, chociaż nie myślałem o nich za wiele. Bez wątpienia inaczej podejdę do rzeczy, kiedy znajdę się sam w mieszkaniu. - Przecież możesz wpaść do mnie, czuj się zaproszony. W pokoju dziennym mam kanapę, która po rozłożeniu tworzy całkiem przyzwoite łóżko. - Miło, że proponujesz pomoc, ale od czasu do czasu muszę wrócić do domu. Będę uważał. - Dowiedziałeś się czegoś, co wyjaśniałoby sprawę zgonów pracownic działu zaopatrzenia? - Chciałbym. Dowiedziałem się jedynie, że sporo osób, w tym miejski
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.plDarmowy hosting zapewnia PRV.PL | |