|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostatnich dni. Powciągała na siebie tyle odzienia, ile była w stanie, na koniec otuliła się szczelnie płaszczem. Potem, drżąc i szczękając zębami, powlokła się w stronę dziedzińca. Witaj. Sarthus, jak zawsze w dobrym humorze, minął drżącą i zaspaną dziewczynę, kierując się do pomieszczeń służby. Witaj odmruknęła cicho, wchodząc przez wąskie i oblodzone drzwi do wieży bramnej. Ciasne, kręcone schody prowadziły na górę, do jednego z dwóch niewielkich pomieszczeń. Morht już tam na nią czekał. Kiedy ziewając, stanęła w progu, zmierzył ją surowym spojrzeniem. Za cztery godziny ktoś cię zmieni rzucił szorstko i wyszedł. Wcisnęła się do izdebki i rozejrzała po ciasnym wnętrzu, w którym znajdowały się tylko krzesło i mały stół. Przez uchylone okienko wpadały wirujące płatki śniegu. Patrzyła na ich taniec, a łzy same napływały jej do oczu. Wbiła wzrok w przestrzeń za oknem. Na dworze dopiero zaczynało świtać. Szara mgła zawisła nad bezkresnymi połaciami pól, by powoli niknąć w przylegającym do nich lesie. Drzewa wyciągały bezlistne gałęzie w górę, jakby chwytając się rozpaczliwie tej jedynej zasłony przed wścibskim ludzkim okiem. Kiedy szarość niechętnie ustąpiła miejsca jasności, w oddali dostrzegła pierwsze dymy z kominów w pobliskim Metllasie. Gotowali śniadania. Kyli zaburczało głośno w brzuchu. Miała nadzieję, że Morht nie zapomni o niej i przyśle kogoś z ciepłą strawą. Może ktoś ją zmieni, może sama zejdzie na śniadanie... Z tęsknotą pomyślała o ciepłej kuchni, gdzie tak miło było grzać się przy piecu, słuchając opowieści Artcha. Zamknęła szybkę i chuchnęła w zmarznięte dłonie. Leżący na krześle koc był lodowato zimny. Mimo to okryła się nim i przysuwając do okna krzesło, oparła się o nie kolanem. Miała nadzieję, że te kilka godzin szybko minie i że nikt nie przyjedzie. Sama chyba nie podniosłaby kraty; nigdy jeszcze tego nie robiła. Kiedy niebo rozjaśniło się zupełnie, a nad horyzontem ukazało się słabo świecące słońce, z ulgą pomyślała, że jej warta dobiega końca. Otulona kocem, przytupnęła kilka razy, próbując rozgrzać zmarznięte stopy. Usiadła wreszcie na krześle, patrząc ponuro przez okienko. Na dziedzińcu zaczęli gromadzić się zwiadowcy. Wyprowadzone ze stajni konie parskały głośno, stukały kopytami, podczas gdy mężczyzni wiązali sakwy przy siodłach. Na schodach rozległy się ciężkie kroki. Spojrzała z nadzieją na drzwi. Chwilę pózniej pojawił się Morht i nie patrząc na dziewczynę, bez słowa ujął dzwignię do podnoszenia kraty. Kto mnie zmienia? spytała drżącymi z zimna ustami. Jeszcze nie czas odparł krótko, wychodząc. Niedługo potem grupa zbrojnych wyjechała z zamku. Słońce zdążyło już wznieść się wysoko, a ona tkwiła na wieży skostniała z zimna. Stopy i dłonie paliły ją żywym ogniem. Zapomniała wziąć ze sobą rękawic i teraz czego by nie dotknęła, zdawało się przywierać boleśnie do skóry. Popatrzyła zmartwiona na sinoczerwone ręce i pociągnęła żałośnie nosem. Dla rozgrzewki spacerowała po izdebce na coraz bardziej sztywnych nogach. Była głodna i spragniona. Z jakąż przyjemnością napiłaby się teraz gorącego ziołowego naparu, zjadła miskę ciepłej kaszy z gulaszem, który tak wspaniale umiała doprawić Selena. Kilka kroków w jedną, kilka kroków w drugą stronę. Od jednej ściany do drugiej. Rozcierała zmarznięte dłonie, chuchając w nie. Mimo to trzęsła się coraz bardziej, a nad szczękającymi zębami nie umiała już zapanować. Urlin, który po podwieczorku przyszedł zmienić Kylę, zastał ją w nie najlepszym stanie. Na widok siedzącej nieruchomo na krześle dziewczyny o posiniałych z zimna ustach zaniemówił. Blada zwykle twarz poszarzała, a rozpalone gorączką oczy błyszczały, patrząc nieprzytomnie przed siebie. Kiedy szturchnął ją lekko w ramię, bo zdawała się nie zauważać obecności
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|