|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłopiec coś dostał. Sadima nauczyła się już grać swoją rolę. Przyspieszyła kroku i, zwalczywszy chęć obejrzenia się za siebie, zostawiła żebrzącego chłopca, po czym skręciła w nieznaną ulicę. Każdego dnia obierała inną drogę do domu, zapuszczając się coraz dalej w sklepową dzielnicę Północnego Krańca, zanim skierowała się z powrotem ku Placowi Targowemu. Miała szansę ćwiczyć czytanie na pisanych szyldach. Teraz mogła już odczytać na głos niektóre z nich. Każdego dnia zapamiętywała jeden, którego nie potrafiła rozszyfrować i, kiedy tylko wracała do domu, zapisywała go. Potem, wieczorem, kiedy Somiss i Franklin byli już w swoich pokojach, Sadima przy pomocy własnej kopii piosenki przedłużającej życie dochodziła do tego, jaki dzwięk oznacza każda litera na szyldzie. Z kilkoma słowami sobie nie poradziła, ale było ich niewiele. Sadima spojrzała na szyldy po drugiej stronie ulicy. Na jednym z nich było więcej słów niż na pozostałych, były też wypisane mniejszymi literami. Sadima przeszła przez jezdnię między dwoma kupieckimi wozami. Jeden z wozniców szeroko się do niej uśmiechnął i cicho gwizdnął między zębami. Sadima zignorowała go, wpatrując się w szyld. Kiedy tylko zapamiętała wszystkie litery, zajrzała do środka przez niedomknięte drzwi. Bez wątpienia sklep czekał na bogatych klientów. Nie było w nim półek, zapełnionych prymitywnie uszytymi tunikami i spodniami, ani pojemników z ręcznie formowanym mydłem, ani stosów starej odzieży, sprzedawanej za grosze. Stało tam tylko kilka krzeseł z kutego mosiądzu i ciężki stół z ciemnego drewna, a na nim słodycze i herbata. Towary były z pewnością bardzo cenne, zamknięte w jakimś tylnym pomieszczeniu. Sadima zdawała sobie sprawę, że nie dowie się, co tu sprzedają, zanim nie przeczyta na głos szyldu - jeśli będzie umiała to zrobić. Kiedy ruszyła dalej, słońce było już nisko na niebie. Przeszła przez wąską uliczkę, potem skręciła za róg i przyspieszyła kroku. Raz czy dwa zeszła z chodnika, omijając grupki ludzi, którzy zatrzymali się, żeby porozmawiać z napotkanymi znajomymi. W połowie drogi do domu Sadima zaczęła się zmagać z pewną myślą. Tego wieczora miała w kieszeni siedem monet. Rinka powiedziała jej, że sprzedaż wzrasta. Ludziom zasmakowały dwukrotnie gotowane sery. Somiss spodziewa się pięciu monet - Franklin też. Zaczynało się zmierzchać i robiło się chłodno, kiedy Sadima uświadomiła sobie, że zaszła tak daleko na północ, iż znalazła się po niewłaściwej stronie Placu Targowego. Dostrzegła Franklina - tkwił wciąż przy swoim stoliczku w namiocie Maude. W słabnącym świetle widziała kobietę, która siedziała naprzeciw niego. Franklin trzymał jej dłoń, obróconą wnętrzem do góry. Sadima spojrzała na niego i skierowała myśli tak, jakby zwracała się do swoich kóz i do Cichego. Franklinie! - Czekaj na mnie! - zawołał, podniósłszy wzrok, po czym odwrócił się z powrotem do swojej klientki. Sadima zadrżała. To działało. Czy na pewno? Może Franklin po prostu spojrzał przypadkiem. Sadima wpatrzyła się w niego i znów powiedziała w myślach jego imię. Ale Franklin nieprzerwanie mówił coś do tej kobiety. Chodząc w kółko, patrząc na rzednące tłumy, Sadima zauważyła elegancki powóz i rozpoznała osobę, która siedziała sztywno na tuftowanym aksamitnym siedzeniu. Kary Blae. Powóz z ciemnego drewna nie wyglądał tak niezwykle teraz, kiedy Sadima widziała ich już tak wiele. Nadal jednak był bardzo piękny. Ciągnęła go inna para koni - były to długogrzywe, lśniące kare klacze, doskonale dobrane. Kary Blae pomachała dłonią, a Sadima odpowiedziała jej, zdumiona, że kobieta ją pamięta. - Sadimo! - usłyszała i odwróciła się. Franklin szedł do niej, uśmiechnięty. - Co cię przywiodło na tę stronę placu? Sadima zaczerwieniła się, niezdolna powiedzieć mu prawdę. Jeśli Somiss kiedykolwiek by odkrył, że sama uczy się czytać, byłby wściekły. Pokręciła głową i ze zdecydowaniem skierowała swoje myśli na fakt, że jest zmarznięta i trochę głodna, na wypadek, gdyby Franklin próbował ich nasłuchiwać. - Chodzę ostatnio różnymi drogami. %7łebracy zaczynają mnie znać z tego, że mam lekką rękę. Franklin skinął głową. - Ja też od czasu do czasu coś im daję. Bardzo uważaj, żeby Somiss się o tym nie dowiedział. Sadima westchnęła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|