Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A więc to ju\ koniec, został tylko proces.
Zdaje się, \e nie będę brała w nim udziału, bo to sprawa na poziomie federalnym. Ale z
przyjemnością będę go obserwować z sektora dla publiczności ...
- Mary!
Przerwała, spoglądając na niego spod uniesionych brwi.
- Chodz tu, proszÄ™.
ROZDZIAA SZÓSTY
Mimo jego prośby nie ruszyła się z miejsca.
Będąc nowoczesną kobietą, nie miała w zwyczaju przyjmować poleceń, zwłaszcza od
mę\czyzn. - Chodz, chodz - kusił, spoglądając na nią błyszczącymi oczyma.
Wbrew swojej woli podniosła się wreszcie i podeszła do niego.
- Nie bÄ™dzie to Å‚atwe, ale damy radÄ™. - PrzygarnÄ…Å‚ jÄ… do siebie. - Na pewno damy radÄ™·
Pocałował ją, a ona uśmiechnęła się pod jego wargami. Martwiła się o niego, gdy był w
szpitalu, choć starała się tego nie okazywać. Teraz zaś ogarnęła ją taka ulga, \e nie czuła
najmniejszego skrępowania.
Zaskoczony jej przyzwoleniem, pocałował ją głęboko i namiętnie, kładąc obok siebie na
kanapie. Ju\ dawno nie pragnął tak \adnej kobiety, niestety ból ograniczał jego ruchy.
Jęknął, wodząc ustami po jej szyi.
- Nie mogę ... - wyszeptał. - Nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę, ale tak strasznie
mnie boli ...
Westchnęła, przeciągając się rozkosznie.
- Nigdzie mi się nie spieszy. A tobie? Spojrzał na nią ze wzruszeniem. Dotknął dr\ącymi
palcami jej ust, nie odrywając wzroku od lśniących oczu.
- Nie interesują mnie przelotne związki. Matka wychowała mnie dość surowo.
- Mój tata te\ starał się wpoić mi pewne zasady. - Uśmiechnęła się. - A to znaczy, \e nie
mo\emy się kochać na kanapie w salonie twojej matki.
Skinął głową.
- Ale ja te\ mam kanapę - kusiła.
- Jak sama powiedziałaś, nigdzie nam się nie spieszy. - Pochylił się i pocałował ją
ponownie. - Zwłaszcza \e jestem na zwolnieniu lekarskim, a potem mam do
wykorzystania resztÄ™ urlopu.
- Czy\byś chciał mi coś przez to powiedzieć?
- Owszem. Mamy wreszcie czas lepiej się poznać.
- Brzmi niezle.
- Nawet lepiej ni\ niezle. - Znów ją pocałował, tym razem z tak ogromnym \arem, \e nie
zauwa\ył lekkiego nacisku na bok, który po chwili stał się wilgotny.
- Czy\bym znowu krwawił? - zdziwił się. Uniósł się na łokciu, by mogła sprawdzić.
RozeÅ›miaÅ‚a siÄ™, krÄ™cÄ…c przeczÄ…co gÅ‚owÄ…·
- To pies. Z sympatii a\ cię zaślinił. A więc nie tylko ja cię kocham ...
Trzy miesiące pózniej, jeszcze przed objęciem nowego stanowiska w biurze FBI w
Atlancie, Curt pojÄ…Å‚ Mary Ryan za \onÄ™ podczas skromnej, wzruszajÄ…cej ceremonii w
Lulaville. Wśród gości znalezli się wszyscy miejscowi policjanci, a tak\e pracownicy sądu
okręgowego i biura FBI w Lanier. Hardy Vicks siedział w rzędzie zarezerwowanym dla
najbli\szej rodziny, u boku Matildy Russell, która wyglądała na szczęśliwą i odprę\oną.
Rudy pies, przystrojony kwiatami, czekał przed kościołem, zaś po nabo\eństwie został
zaproszony do auta agenta Vicksa.
- Chcieli, \ebyśmy zostali na uroczystym obiedzie, ale powiedziałem, \e spieszymy się na
samolot - przyznał się Curt swej świe\o poślubionej \onie.
- NaprawdÄ™?
- W pewnym sensie - odparł tajemniczo, przyciskając pedał gazu udekorowanego z tej
okazji auta.
Niespełna trzy kwadranse pózniej zatrzymali się przed jednym z najbardziej
ekskluzywnych hoteli w Atlancie. W drzwiach przywitało ich dwóch portierów w uniformach.
Jeden z nich wziął kluczyki, by przestawić samochód na hotelowy parking, drugi zaś zajął
siÄ™ baga\em.
_ Mamy rezerwację na nazwisko Russell- poinformował Curt recepcjonistę, uśmiechając
siÄ™ na widok zdumienia na twarzy Mary.
- Tak jest - potwierdził mę\czyzna. - Proszę przyjąć nasze najserdeczniejsze gratulacje.
Kiedy dotarli na koniec korytarza, gdzie znajdowały się windy, z antresoli dobiegły ich
chóralne śpiewy.
- Wczoraj zawitali do nas \ołnierze piechoty morskiej - wyjaśnił portier, który pchał wózek
z baga\ami. - Lubią śpiewać tę piosenkę, a kto się znajdzie z nimi w windzie, musi im
wtórować.
- Chyba pan \artuje! - Mary prychnęła śmiechem.
W tym momencie winda podjechała, a gdy drzwi się rozsunęły, okazało się, \e znajdują
siÄ™ w niej pani sier\ant i pan w tej samej randze.
- Lubimy śpiewać - oznajmił sier\ant, gdy drzwi zamknęły się za nowymi pasa\erami.
- Bardzo lubimy - uściśliła pani sier\ant.
- Co za doskonały zbieg okoliczności! - rozpromieniła się Mary. - Bo ja te\.
Zaintonowała starą \ołnierską piosenkę, którą w dzieciństwie śpiewał jej ojciec.
- Nie, nie, to jest piosenka kawalerii, nasza jest inna - przerwał jej sier\ant.
- Właśnie wyszłam za mą\, mo\e zaśpiewamy marsz weselny?
Ledwie zdą\yła to powiedzieć, winda zatrzymała się, a do środka weszła jeszcze czwórka
oficerów, przez co zrobiło się nieznośnie ciasno. - Ta pani właśnie wyszła za mą\ -
oznajmiła pani sier\ant. - Chciałaby wspólnie zaśpiewać marsz weselny.
Cała czwórka uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Zpiewamy, \ołnierze. Laa, laa, la la la ... - zakomenderował jeden z nich. - Czy ktoś w
ogóle zna słowa?
- Niewa\ne - wtrącił szybko Curt. - Lepiej dołączymy się do waszej piosenki. Dalej, kocha-
nie, na pewno to znasz. Na wzgóóórzaach Montezuuuumy ...
Wszyscy jak jeden mą\ zakryli dłońmi uszy.
Ktoś szybko przycisnął guzik "Stop". Winda zatrzymała się na najbli\szym piętrze, a
\ołnierze wysiedli, kręcąc głowami z niedowierzaniem.
- Proszę nigdy, przenigdy więcej nie śpiewać naszej piosenki - odezwała się na
po\egnanie pani sier\ant. Curt wybuchnął śmiechem, chwilę pózniej dołączyli do niego
portier i Mary.
Gdy wysiedli na swoim piętrze, portier zaprowadził ich do apartamentu, rozsunął zasłony,
wskazał barek oraz szafy, na koniec poinstruował, jak korzystać z jacuzzi i wyszedł z hojnym
napiwkiem. Curt zamknął za nim drzwi, odwrócił się i oparł o nie plecami, przyglądając się z
lubością swej \onie, ślicznie prezentującej się w kremowym kostiumie.
- Apartament w najpiękniejszym hotelu w Atlancie. - Uśmiechnęła się promiennie. - Jesteś
kochany!
- Wszystko dla mojej najcudowniejszej na świecie dziewczyny. - Podszedł do niej. - Byłaś
najpiękniejszą panną młodą w całej Georgii. Kocham cię do szaleństwa.
- Te\ cię kocham. - Objęła go za szyję.
- Cieszę się, \e nie dałeś się zastrzelić w mojej szopie. A więc zostaliśmy wreszcie sami.
śadnych spraw sądowych, \adnych zbiegów do ujęcia. Co my zrobimy z tak pięknie
rozpoczętym dniem?
Jego spragnione usta szybko udzieliły jej odpowiedzi. Jako \e ich narzeczeństwo miało
tradycyjny charakter, trzy miesiące postu sprawiły, \e nie byli ju\ w stanie dłu\ej na siebie
czekać. Pocałunki z ka\dą chwilą stawały się coraz głębsze, coraz bardziej namiętne.
Wreszcie Curt poderwał w górę swą pannę młodą i zaniósł na wielkie, wygodne łó\ko.
Pomiędzy pocałunkami powoli, stopniowo pozbywał się kolejnych części jej i swojego stroju.
- Miałeś przy sobie broń podczas naszego ślubu? - zdumiała się, gdy spostrzegła lśniący
pistolet, z którym się nigdy nie rozstawał.
- Tak na wszelki wypadek. - Pchnął ją lekko z powrotem na łó\ko, bo z wra\enia a\ usiadła. -
Na jaki wszelki wypadek?!
- Na przykład gdyby ktoś upierał się przy śpiewaniu hymnu piechoty morskiej. Nie zmieniaj
tematu!
Obsypał jej miękką, jedwabistą skórę pocałunkami, rozpalając jeszcze większe pragnienie
zarówno w niej, jak i w sobie. A\ westchnął z rozkoszy, gdy smukłe nogi oplotły go w pasie.
Chciał powoli budować napięcie, dozować przyjemność, ale \adne z. nich nie było w stanie
wytrzymać ani chwili dłu\ej.
- Dawno nie byłam z mę\czyzną ... -wyszeptała, gdy udało jej się uspokoić oddech. - Po
moim pierwszym mę\u ... - urwała zawstydzona.
- Co po twoim pierwszym mÄ™\u? .
- Nie miałam nikogo ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates