|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na łokciu, dwa razy nacisnął spust swego pistoletu. Broń Jamethona zwisła mu w dłoni. Był już przyparty plecami do stołu i teraz wyciągnął wolną rękę, by dla zachowania równowagi uchwycić się blatu. Zrobił jeszcze jeden wysiłek, próbując podnieść dłoń obciążoną bronią, lecz bezskutecz- nie. Pistolet upadł na ziemię. Niemal całym ciężarem ciała oparł się o stół, okręca- jąc się do tyłu i jego twarz zwróciła się w taki sposób, że wzrok jego padł na mnie. Była nie mniej opanowana niż zwykle, lecz gdy nasze oczy spotkały się i poznał mnie, coś dziwnego stało się z jego wzrokiem coś niezwykle podobnego do spojrzenia, jakie mężczyzna rzuca współzawodnikowi, którego właśnie pokonał i który od początku nie stanowił dla niego wielkiego zagrożenia. W kącikach jego wąskich warg pojawił się nikły uśmieszek. Niby uśmiech wewnętrznego triumfu. Witam, panie Olyn wyszeptał. Potem życie uleciało z jego twarzy i osunął się obok stołu na ziemię. Niedalekie eksplozje zatrzęsły gruntem pod moimi nogami. To przodownik roty, którego Kensie pozostawił za nami, wystrzeliwał z grzbietu wzgórza poci- ski dymne pomiędzy nas a skraj łąki zajmowany przez Zaprzyjaznionych. Szara 193 ściana dymu uniosła się, by oddzielić nas od zbocza przeciwległego pagórka i za- słonić przed wrogiem. Wznosiła się w błękitne niebo niczym jakaś nieprzebyta bariera, a pod jej piętrzącym się ogromem staliśmy tylko my dwaj ja i Kensie. Na martwej twarzy Jamethona gościł nikły uśmieszek. Rozdział 29 Z osłupieniem patrzyłem na oddziały z Zaprzyjaznionych poddające się jesz- cze tego samego dnia. Była to jedna jedyna sytuacja, w której ich oficerowie, czyniąc to, czuli się usprawiedliwieni. Nawet Starsi nie mogli oczekiwać od swych podkomendnych walki w sytuacji, do której doprowadziwszy z sobie tylko znanych taktycznych powodów, koman- dor poległ. A oddziały zachowane przy życiu były warte więcej niż sumy, które Exotikowie zapłaciliby za nie tytułem odszkodowania. Nie czekałem na żadne oficjalne ustalenia. Nie było takiej potrzeby. W jed- nym momencie sytuacja na polu walki piętrzyła się nad głowami nas wszystkich niczym jakaś potężna, niepowstrzymana fala, strosząc i marszcząc grzywę, już- już mając runąć do dołu z łoskotem, który rozszedłby się echem po wszystkich zamieszkanych przez człowieka światach. W następnym już jej nad nami nie było. Nie było niczego oprócz rozlewającej się szeroko ciszy, odpływającej do historycznych kronik. Nie zostało mi nic. Nic. Gdyby Jamethonowi udało się zabić Kensiego nawet gdyby bez rozlewu krwi uzyskał kapitulację oddziałów Exotików mógłbym w jakiś sposób za- szkodzić Zaprzyjaznionym za pomocą incydentu ze stołem pertraktacyjnym. Lecz on jedynie próbował i poniósłszy klęskę, zginął. Któż mógłby z tego powodu od- czuwać oburzenie na Zaprzyjaznionych? Poleciałem powrotnym statkiem na Ziemię, poruszając się jak lunatyk i pyta- jąc sam siebie dlaczego. Znalazłszy się na Ziemi, powiedziałem swoim wydawcom, że fizycznie nie jestem w formie, im zaś wystarczyło raz na mnie spojrzeć, by uwierzyć. Wziąłem bezterminowy urlop z pracy i zacząłem wysiadywać w Bibliotece Centrum Służ- by Prasowej w Hadze, wertując na oślep stosy dzieł i materiałów zródłowych na temat Zaprzyjaznionych, Dorsajów i Exotików. Czego szukałem? Sam nie wiem. Zledziłem również serwisy prasowe z St. Marie, dotyczące ustaleń. Czytając je, nadużywałem trunków. Miałem paraliżujące uczucie, że jestem niczym żołnierz skazany na śmierć z powodu zaniedbania w służbie. Potem wraz z serwisem prasowym nadeszła 195 wiadomość, że ciało Jamethona zostanie przewiezione na Harmonię, gdzie będzie pogrzebane, i nagle zdałem sobie sprawę, że właśnie na to czekałem: oto wbrew elementarnemu poczuciu przyzwoitości jedni fanatycy honorują innego fanatyka, który wraz z czterema poplecznikami próbował dokonać zabójstwa nieprzyjaciel- skiego dowódcy zwabionego w pojedynkę pod flagą zawieszenia broni. W dal- szym ciągu rzecz nadawała się do opisania. Ogoliłem się, wziąłem prysznic i zebrałem się w miarę możności w kupę, po czym poszedłem zapytać o możliwość przelotu na Harmonię oraz obsługi pogrze- bu Jamethona pod kątem podsumowania mego cyklu. Gratulacje od Piersa i słówko o nominacji do Rady Gildii postawiły mnie w nader korzystnym położeniu. Dzięki temu zyskałem miejsce na pierwszym od- chodzącym liniowcu, wymagające najwyższego uprzywilejowania. Pięć dni pózniej znalazłem się na Harmonii, w tym samym małym miastecz- ku zwanym Niezapomniani-w-Panu, dokąd już kiedyś zabrał mnie Starszy Bright. W miasteczku w dalszym ciągu stały budynki z betonu i bąbloplastyku, tak samo jak przed trzema laty. Lecz kamieniste gleby położonych w pobliżu miasteczka
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|