[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mnie oszałamia. Zaczyna wiać. Przy silnych podmuchach muszę się oprzeć o Cztery, żeby ustać. Pusz- cza moją dłoń i otacza mnie ramieniem. Z początku myślę, że chce mnie chronić - ale nie, ma problem z oddychaniem, jestem mu potrzebna, żeby się uspokoił. Zmusza się, żeby nie zaci- skać zębów oddychać przez otwarte usta. Wysokość jest piękna dla mnie, ale skoro się pojawiała, dla niego to koszmar. - Mamy zeskoczyć, zgadza się? - przekrzykuję wiatr. Kiwa głową. - Na trzy, okay? Kolejne kiwnięcie. - Raz& dwa& trzy! - Pociągam go za sobą, kiedy zaczynam szybko biec. Po pierwszym kroku reszta jest łatwa. Oboje skaczemy z krawędzi dachu. Spadamy szybko jak dwa kamienie, powietrze stawia nam opór, ziemia rośnie pod nami. Potem scena niknie, stoję na podłodze, na czworakach, uśmiecham się. Uwielbiałam ten pęd w dniu, kiedy wybrałam Nieustraszonych, uwielbiam go i teraz. Cztery ciężko dyszy i przyciska ręce do piersi. Podnoszę się i pomagam mu wstać. - Co dalej? - To& Coś twardego uderza mnie w plecy. Wpadam na niego, walę go głową w obojczyk. Po mojej lewej i prawej ukazują się ściany. Przestrzeń się zawęża, teraz Cztery musi przycisnąć ramiona do klatki, żeby się zmieścić. Na otaczające nas ściany z trzaskiem wali się sufit, Cztery przykuca, jęczy. Miejsca jest akurat tyle, żeby się zmieścił, ale ani trochę więcej. - Jesteśmy zamknięci - mówię. Wydaje gardłowy odgłos. Przechylam głowę i lekko odsuwam, żeby móc na niego po- patrzeć. W ciemności ledwie widzę jego twarz. Brakuje powietrza, trudno oddychać. Krzywi się, jakby go bolało. - Hej - mamroczę. - Jest w porządku. Tutaj& Kładę jego ręce na swoje ciało, żeby zrobiło się więcej miejsca. Przywiera do moich pleców, twarz trzyma obok mojej twarzy, nadal się garbi. Ma ciepłe ciało, ale ja czuję tylko jego kości i mięśnie, które je oplatają; nie ustępuję. %7łar oblewa mi policzki. Czy będzie mógł powiedzieć, że ciągle mam budowę dziecka? - Po raz pierwszy cieszę się, że jestem taka mała. - Zmieję się. Jeśli będę żartować, to może go uspokoję. I sama się rozerwę. - Mhm - mruczy, głos ma spięty. - Możemy się stąd wydostać. Aatwiej sprostać koszmarowi, jeśli stawi mu się czoło. - Nie czekam na odpowiedz. - Powinieneś teraz jeszcze bardziej zmniejszyć tę przestrzeń. Im będzie gorzej, tym lepiej. Zgadza się? - Tak. - Kolejne, nerwowe słówko. - Dobra. Musimy ukucnąć. Gotowy? Zciskam go w pasie, żeby pociągnąć go ze sobą. Czuję jego twarde żebra pod dłonią i słyszę, jak drewniane deski ocierają się o siebie ze zgrzytem, kiedy opadają wraz z nami. Zda- ję sobie sprawę, że się nie zmieścimy, zachowując przestrzeń między nami, więc odwracam się i zwijam w kłębek, przywieram plecami do jego piersi. Jedno kolano ma ugięte przy mojej głowie, a drugie podwinięte pode mną tak, że siadam na jego kostce. Jesteśmy plątaniną koń- czyn. Słyszę przy uchu chrapliwy oddech. - Ach - wzdycha ochryple. - Tak jest gorzej. To całkowicie& - Cśśś. Obejmij mnie. Posłusznie obejmuje mnie w pasie. Uśmiecham się do ściany. Nie cieszę się z tej sytu- acji. Nie, ani trochę, nie. - Symulacja mierzy twoją reakcję na strach. - Powtarzam tylko to, co sam nam mówił, ale przypominanie może mu pomóc. - Więc jeśli uspokoisz tętno, przejdziesz do następnego etapu. Pamiętasz? Więc spróbuj zapomnieć, że tu jesteśmy. - Tak? - Kiedy mówi, jego wargi poruszają się obok mojego ucha, gorąco zaczyna we mnie krążyć. - Takie to łatwe, hę? - Wiesz, większość chłopaków byłaby zadowolona, że wpadli w pułapkę tak blisko dziewczyny. - Podnoszę oczy. - Tris, ale nie ci, którzy mają klaustrofobię! - Teraz słychać rozpacz w jego głosie. - Już dobrze, dobrze. - Kładę dłoń na grzbiecie jego dłoni i przenoszę na swoją pierś, dokładnie tam, gdzie serce. - Wczuj się w rytm mojego serca. Aapiesz go? - Tak. - Czujesz, jaki jest równy? - Jest szybki. - Tak, hm, to nie ma nic wspólnego z tym pudłem. - Krzywię się, ledwie kończę to mówić. Właśnie do czegoś się przyznałam. Oby nie zrozumiał. - Za każdym razem, jak usły- szysz mój oddech, też oddychaj. Skup się na tym. - Jasne. Oddycham głęboko, jego klatka unosi się i opada wraz z moją. - Może powiesz, skąd wziął się ten koszmar - odzywam się po kilku sekundach łagod- nym tonem. - Może rozmowa na ten temat pomoże nam& jakoś. Nie wiem dlaczego, ale to chyba dobry pomysł. - Hm& okay. - Znowu oddycha razem ze mną. -Ten pochodzi z mojego wspaniałego dzieciństwa. Dziecięce kary. Mała szafa na piętrze. Zaciskam usta. Pamiętam, jak mnie karano - kazano iść do mojego pokoju bez kolacji, odbierano to czy tamto, solidnie rugano. Nigdy nie byłam zamykana w szafie. Okrucieństwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|